literature

Awantura o Kasie

Deviation Actions

AnnAquamarine's avatar
Published:
1.2K Views

Literature Text

CZĘŚĆ PIERWSZA
„Drużyna msosienia”



„Szling! Szling!"
Gorący, letni wiatr niósł po polu ten niezwykły, ostry dźwięk. Odgłos kamienia trącego o metal. Była piąta czterdzieści rano.
"Szling!"
Pośród porośniętych roślinnością łąkową (Murawą kserotermiczna (przyp. recenzentki) To nie jest murawa kserotermiczna, one są na specyficznym wapiennym podłożu, a to jest krajobraz glacjalny i wapieni tam nie ma!!!! – dop. aut. do przyp. recenzentki i co z tego (przyp. recenzentki) kemów i ozów stał niewielki domek z drewnianych bali. Przed nim, na narzutowym granitowym głazie siedziała dziewczyna ubrana w czarny stój składający się z koszulki na szerokich ramiączkach, obcisłych spodni oraz wysokich butów za kolano.
"Szling!" - przesunęła osełką po ostrzu ogromnego miecza.
"Ach, jak przyjemnie! Święty spokój!" - pomyślała patrząc na płynące po niebie cumulusy.
Nagle rozległ się stukot końskich kopyt.
- Ola! Ola!
Obróciła się w lewo. Drogą prowadzącą do miasta brykała matka.
"Czego ona ode mnie chce?!?!"
Matka zatrzymała się zdyszana obok Oli.
- Cześć! - wysapała. - Sta... Stało się coś strasznego.... Wody!
- Wejdź proszę! - odparła Ola.
Obie weszły do chatki. W głównej izbie przywitał ich wielki plakat Del Piero bez koszulki. Ola przesłała mu całusa i podała zmęczonej Matce szklankę wody. Ta wypiła wszystko jednym haustem.
- Masz studnię artezyjską, prawda? Wyczuwam to po smaku.
- Masakra... - wyszeptała.
- Co?
- Nnnic! Więc, co się stało?
- Otóż... To straszne, ciężko mi o tym mówić....
"Streszczaj się kobieto, bo mam mecz w telewizji do obejrzenia! Juventus gra z Real’em.... I będzie Del Piero! Cute!"
- Czy ty mnie słuchasz? - zaniepokoiła się Matka.
- Co? A tak!
- Przysyła mnie, jak zapewne wiesz, Księżna Katarzyna.
" Wiedziałam! Tylko ona potrafi zawracać mi głowę o tej godzinie. Ale czemu przysłała Matkę? Czyżby nie stać jej było na sms`y?"
- W jej państwie grasuje rozbójnik. Wszczyna burdy i rabuje wioski. Nikt nigdy nie widział jego twarzy. Mówią o nim Arbuz.
Już samo brzmienie tego słowa wywołało w Oli mordercze instynkty.
- Księżna posyła po ciebie, bo jesteś największą wojowniczką w kraju. Jej miłość prosi, abyś pokonała złego zbója. Ojej! Już tak późno, a ja muszę jeszcze zrobić różę wiatrów. To cześć! - rzekła, bryknęła przez drzwi i odbrykała w siną dal. (Zapomniawszy z tego wszystkiego zapytać, czy Ola nie ma przypadkiem odrobiny papieru milimetrowego na zbyciu. A mogłaby popracować w drodze... (przyp. recenzentki)
" Tak! Kolejna misja przede mną! - pomyślała Ola, wyszła przed chatkę i podniosła miecz. - Arbuz! Przygotuj się, bo nadchodzi Ola! He, he!"

- Coś mnie, k..., uszy swędzą!
- Może nie umyłeś?
- Co ty mi tu, k.... , pieprzysz?
- Sorry, nie chciałem cię urazić. Może ktoś o tobie mówi?
- Nie kłóćcie się! - dołączył do nich trzeci głos. Podszedł do nich ubrany w garnitur facet z teczką w ręku.
- Już niedługo dobierzemy się do księstwa tej starej rury! - powiedział ten pierwszy.
- Tak! - dodał drugi. - Zrobimy tam Sodomę i Gomorę! He! He! He!
- Moje kochanie, wybacz mi, że cię opuszczę! Wybacz! - Ola stała pod ścianą, przytulona do plakatu piłkarza. - Ja wrócę, obiecuję!
Westchnęła głęboko, zabrała z podłogi skórzany worek ze swoimi rzeczami i zarzuciła go na ramię. Wyszła z domku, włożyła klucz do zamka.
"Pufff!"
Ni stąd, ni zowąd pojawiła się postać w czarnej todze.
- Ja tu jestem klucznikiem - rzekła. Ola wywróciła oczami i oddała klucz tajemniczej osobie. Ta przekręciła go i zniknęła.
"Masakra!"
Przed chatką stał kary ogier. Ola przytroczyła worek do siodła i zapięła pas z mieczem. Ten miecz był jej wizytówką w świecie. Miał długość około dwóch metrów. Niska wojowniczka nosiła go w specyficzny sposób na plecach, tak, żeby nie zawadzać nim o glebę.
- Jedziemy!
I wyruszyli.

Droga do zamku księżnej Katarzyny wiodła przez malowniczy, młodo glacjalny krajobraz. Wokół rozpościerały się łagodne zbocza kemów i ozów poprzecinane gdzieniegdzie pradawnymi dolinami rzek, które płynęły wieki temu. Pogoda była wprost idealna do podróży, dlatego wojowniczka nie popędzała swojego konia. Rozkoszowała się cudowną aurą i widokami, aż jej oczom ukazał się majaczący na horyzoncie pałac, który wyglądał z daleka jak ogromna góra. Po prawie godzinie byli już na miejscu. Właściwie, rezydencję Kasi można nazwać miastem, gdyż zamieszkiwała go całkiem spora liczba ludzi i zbudowano ją specjalnie, aby mogły mieszkać tam duże ich ilości. Księżna lubiła towarzystwo. Bramy zawsze były otwarte, władczyni słynęła ze swej gościnności. Toteż Ola nie miała problemów z dostaniem się do stolicy. Problemy miały się dopiero zacząć.
Gdy minęli mury, dziewczyna zsiadła z konia i ruszyła wolnym krokiem do znajdującej się w centrum budowli. Mieszkańcy patrzyli z lękiem na przechodzącą wojowniczkę, szczególnie na jej monstrualnej wielkości oręż i rozważnie schodzili z drogi. Jakoś nikt nie miał ochoty na zaczepki. Za wyjątkiem jednego osobnika....
- Stać! - rozległo się nagle za plecami Oli.
Powoli odwróciła się. Ujrzała mały oddział straży przybocznej księżnej, a jego dowódca - wysoki chłopak w niebieskiej tunice z kapturem, był właśnie tym, który wypowiedział do niej te nierozważne słowa. Jego mina była groźna, ale tylko z pozoru.
- Słucham? - odpowiedziała Ola najspokojniej jak umiała.
- Dlaczegóż to pojawiasz się w naszym cudnym mieście bez zapowiedzi? I jakim to prawem miecz nosisz? Czyż nie znanym ci jest paragraf zakazujący noszenia broni na terenie pałacu? - ten ton doprowadził ją do wściekłości, ale pomyślała, wyjątkowo przed tym, zanim coś zrobiła, że nie byłoby to uprzejme wobec Kasi, gdyby w jej domu posiekała na drobną kostkę jej służbę. Nie miała jednak ochoty wdawać się w dyskusje z natarczywym żołnierzem, tym bardziej, że rozzłościł ją, a ona nikomu nie odpuszczała.
- Rzeczywiście, nie znam takiego prawa. Wobec tego, dlaczego ty masz miecz? Czy do obowiązków strażników należy teraz zaczepianie przypadkowych przechodniów? Wątpię, żeby Kasia była aż tak nieuprzejma wprowadzając taki zwyczaj i wydaje mi się, że ty sam ustalasz jakieś własne reguły - zauważyła, że zaczyna w nim kipieć, ale była bezlitosna - wkurzył ją. (Czuła, że jeszcze chwila, a zacznie chodzić ( przyp. recenzentki) - A może brak ci odwagi i jeno wyższość swą udowodnić pragniesz? - zapytała przechodząc na kwiecisty język. - I narzucasz wolę innym, po prawdzie nikczemność czynisz...
- Przymknij się już!!! - wrzasnął i zamachnął się na nią mieczem. W ułamku sekundy Ola dobyła swego długiego ostrza i zatrzymała jego klingę jak gdyby nigdy nic.
- Za cienki jesteś dla mnie chłopcze - powiedziała, a on uporczywie starał się zrobić jej, chociaż maleńką krzywdę. Wojowniczka odtrącała jego miecz niczym uciążliwego owada, bez najmniejszego wysiłku. Zuchwały strażnik wściekał się swoją bezsilnością i atakował coraz rozpaczliwiej. Oczywiście żaden z jego podwładnych nie rzucił się mu z pomocą, nie wiedzieć, czemu. W końcu Ola miała dosyć tej zabawy.
- Wystarczy! - powiedziała głośno. Odparowała jego cios tak silnie, że chłopak aż stracił równowagę i zachwiał się. Zamierzyła się drugi raz i wytrąciła mu miecz z dłoni. Teraz bezbronny siedział na ziemi, gdyż przewrócił się od poprzedniego ciosu. Nie, nie chciała go zabijać ani robić mu cokolwiek, musiała dać mu do zrozumienia, że Oli się nie zaczepia. Już uniosła rękę do zadania ostatniego pchnięcia...
- A co to za dziecinada?!?! - odezwał się nagle jakiś znajomy głos. Ola nie widziała, kto to, ale w oczach przerażonego dowódcy zobaczyła tylko jedno: "Ratunek!".
- Czy wyście ocipieli?!?! Nie macie, co robić?!?! - to była Ania.
Ola opuściła miecz. Ania z ogniem w oczach podeszła do wciąż znajdującego się na poziomie gruntu wojownika.
- Co? Znowu zaczepiałeś nowoprzybyłych ludzi? Ech.. - westchnęła. - To już któryś raz w tym tygodniu. Mówiłam ci, że kiedyś się doigrasz, no i na swoje nieszczęście trafiłeś na nią - wskazała na Olę. Ciemnowłosa dziewczyna schowała miecz i podeszła do Ani.
- Cześć!
- Cześć! - odparła. - Czy ten oto osobnik uwłaczał ci tudzież impertynencje prawił?
- Nie, tylko dyskutowaliśmy. Właśnie miałam przekonać go do mojego zdania.
Ania zmiażdżyła ją wzrokiem.
- No przecież nie zrobiłabym mu krzywdy...
- Dobra, już wystarczy tej szopki - powiedziała stanowczo. - Aczkolwiek oboje nie jesteście bez winy. Nie ważne, mniejsza o większość! Kasia już nie może się ciebie doczekać, więc chodźmy stąd. Ty też Stasiu! - zwróciła się do pokonanego dowódcy otrzepującego tunikę z ulicznego pyłu.
" A więc nazywa się Staś!" - pomyślała Ola.
Ania rzuciła jej jakieś dziwne spojrzenie, jakby słyszała te myśli, ale Ola szybko odwróciła wzrok w inną stronę.
- I co tam u ciebie słychać? - zagadnęła Ola Anię. - Nadal opracowania badań terenowych?
- Niestety, ale cóż poradzić, taki los - popatrzyła melancholijnie w niebo. - Choć, w sumie, taka robota mi odpowiada, nie muszę się wiele męczyć.
Ola dawno nie widziała Ani i była ciekawa jak układa się życie nadwornej czarodziejki. Dziewczyna nie zmieniła się wiele przez te parę lat, kiedy się nie spotykały. Jedynie wyraz jej ciemnozielonych oczu stał się jakby bardziej nostalgiczny. Tak przynajmniej wydawało się czarnowłosej wojowniczce. Ola mimowolnie zerknęła na ślęczącego za nimi Stasia.
- Czemu on jest taki nerwowy?
- Who knows? - odparła Ania. - Ostatnio jakiś dziwny się zrobił, może to przez tą zbliżającą się wojnę. Nie mam pojęcia, chociaż on zawsze ukrywał się za maską pewności siebie. Tak naprawdę to nie jest złym wojownikiem, to ty byłaś dla niego za dobra.

- No nareszcie! - wykrzyknęła Kasia rzucając się Oli na szyję. Księżna przyjęła ich w swojej komnacie, nie w sali tronowej.
- Mów szybko, co się dzieje. Matka oszczędziła mi szczegółów.
- Ależ teraz nie będę zawracać ci głowy. W tej chwili najważniejsze jest, abyś przygotowała się do dzisiejszej imprezy.
- Jakiej znowu imprezy?!?!
- No tej, którą dzisiaj na twą cześć wystawiam! Cieszysz się, przeto? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Eee... No jasne! - stwierdziła, a Staś westchnął z oburzeniem.


"....Wtedy to, gdy zastępy sił ciemności pod wodzą złej czarownicy Boguniemiły zaatakowały święte miasto, na czele wojsk stanął niepokonany wojownik, mistrz miecza i sztuk walki - Zbysio i dzięki jego odwadze, złe moce zostały z tego świata przegnane, a Boguniemiła pokonana i zgładzona. Po walce bohater odszedł w nieznane, ale legendy mówią, że powróci, jeżeli tylko jego ojczyźnie niebezpieczeństwo zagrażać będzie i ponownie poprowadzi armię ku zwycięstwu dobra i sprawiedliwości..."
"Legendy współczesnego świata" - autor: Banaszak Justynna; wydawnictwo Siwek i s-ka 2004 r


- Nie przejmuj się! - pocieszyła ją Ania w drodze do komnat przygotowanych dla Oli. - Zabawimy się trochę, popijemy sobie i w ogóle.
- Masz rację! Czym ja się martwię?
A jednak coś zajmowało jej umysł. Tym czymś był strój, który miała założyć na dzisiejszy wieczór. Musiała się dobrze zaprezentować.
- A czy przyjdzie ten...Staś? - zapytała nieśmiało.
- Jest zaproszony, a czy przyjdzie nie wiem. A czemu pytasz?
- Nnnic.. Tak tylko - zmieszała się Ola. - To ja już pójdę! - I szybko uciekła do swojej komnaty.

Niepewnym krokiem przekroczyła próg ogromniastej i wypasionej sali balowej.
"No, do boju Ola!" - rzekła do siebie w duchu, dyskretnie poprawiła ramiączka kremowej sukienki i wmieszała się w kolorowy tłum. Przy stole z ciastami znalazła opychającą się słodkościami Anię.
- Sie ma! - ozwała się czarodziejka. Ubrana była w sięgającą aż do ziemi błękitną suknię z odkrytymi ramionami, w ręku trzymała talerzyk z sernikiem. - Co tam?
- Spoko! - odparła Ola. - Gdzie nasza księżna?
- A jak myślisz, spóźni się. Przecież musi się wyszykować. Impreza trwa dopiero godzinę, więc, jak na nią, to małe spóźnienie.
- Ta.
- Mmm... - wymamrotała Ania z ciastem w ustach. - Zaraz przyjdzie Justynna!
Justynna de Banaszak była ich przyjaciółką ze studiów. (Tak, tak, była to właśnie ta słynna Justynna, zwana Justyną, która Widzistopymaciejanarzutniku (przyp. recenzentki). Wybrała karierę doradczyni Kasi, ale w wolnym czasie zajmowała się też pisaniem różnych mądrych ksiąg. To spod jej pióra wyszły takie bestsellery jak "Dzieci MISMaP`u" oraz przejmująca i chwytająca za serce opowieść o losach Wróżki Dobak skazanej na tułaczkę po świecie w ciele zwykłej kobiety. Jak również thriller psychologiczny "Zemsta Sivka" o perypetiach profesora uniwersyteckiego posiadającego drugą osobowość, z której nie zdawał sobie sprawy. (W planach miała cały cykl: „Zemsta Dziobaka”, „Zemsta Mieczysława”, „Zemsta Włodzimierza”, „Zemsta Gryzoni”, „Zemsta Erazma”... Czekały ją długie i pracowite zimowe wieczory... (przyp. recenzentki).
Ola bardzo się cieszyła, że po tylu latach zobaczy znów koleżankę. Ale Justynna nie zjawiała się, więc dziewczyna zaczęła przyglądać się ludziom. Pierwszy jej uwagę zwrócił krótko obcięty koleś w czarnej, mocno spranej tunice.
- To Oskar de Frędzel - objaśniła Ania. - Jest dowódcą wojsk i jest strasznie nadęty. Nie przepadamy za sobą.
- Czyżbyś mu się czymś naraziła?
- Ja tylko chciałam być miła i pomóc mu - tłumaczyła się czarodziejka.
- Już ja cię znam. Pewnie powiedziałaś mu coś brzydkiego. A tamten w okularach?
Ania nałożyła sobie piątą porcję sernika.
- To nasz alchemik - wywróciła oczami. - Cudowne dziecko Mismap`u. Czasem bywa nieznośny, bo mądrzy się, kiedy nie potrzeba i kiedy ja mam rację - sernik szybko się skończył, co wywołało na jej twarzy smutek i zaraz wzięła kolejny kawałek. - Chyba podkochuje się w Kasi.
Ola zakrztusiła się ze śmiechu winem.
- Ty nie wyciągaj pochopnych wniosków, on może niepozornie wygląda, ale nieźle pakuje na siłowni. Poza tym świetnie gra na skrzypcach, doskonale gotuje - jego ciasta są przewyborne, śpiewa, jeździ na łyżwach, rzeźbi i maluje, dekoruje wnętrza, a także rusza się jak mucha w smole... ( Ania dyskretnie przemilczała kompromitującą historię o przygodach Dziecka z kartą z BUWu oraz kopertą ( przyp. recenzentki)
- Witaj, Słoneczko! - za Anią pojawił się jakiś niewysoki chłopak, oczy czarodziejki zrobiły się stalowo zimne.
- Nie mów tak do mnie! Już ci chyba mówiłam, że mnie to nie bawi, a jeśli nie chcesz spędzić reszty życia jako marchew, to lepiej nie wchodź mi w drogę - to było, jak na Anię, bardzo delikatnie powiedziane. Chwyciła Olę za rękę i odciągnęła do sąsiedniego stołu, a on pozostał z wyrazem niewypowiedzianego żalu na twarzy.
- Kto to był? - zaciekawiła się Ola.
- Żuczek...Tfu! Znaczy się Piskorek, nadworny błazen - złość w Ani wezbrała, a to zawsze sprawia, że chce jej się jeść. Nałożyła sobie słuszną porcję sałatki z tuńczyka.
- Nie lubisz go? Nie wygląda na nieprzyjemnego.
- Ale ja robię się nieprzyjemna, jak słyszę te gadanie o jego wielkiej miłości do mnie.
- To chyba dobrze mieć adoratora - westchnęła Ola. Nie lubiła rozmawiać na te tematy.
- Nagle, nie wiadomo, dlaczego, przypomniała sobie Stasia i od razu zrobiło się jej cieplej w okolicy serca. Zaczęła się rozglądać za zaczepnym wojownikiem, ale nigdzie nie mogła go znaleźć.
- O! Jest Justynna!
- Hej! - rzuciły się z Olą w objęcia, a łzy wzruszenia płynęły po ich policzkach.
- Gdzie Kasia? - zapytała Justynna.
W odpowiedzi na jej pytanie rozległy się fanfary. Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, które otworzyły się powoli. Majestatycznie, przy dźwiękach trąb weszła, czy raczej wpłynęła, do sali księżna Katarzyna w oszałamiającej przepychem sukni z falbanami koloru ciemnej purpury. Za nią, wierny, niczym pies, podążał Staś. Z mieczem u boku i groźną miną dawał do zrozumienia, iż posieka każdego, kto odważy się obrazić jego panią. Przy akompaniamencie ukłonów i pozdrowień władczyni weszła na niewielki podest przeznaczony dla orkiestry i rzekła swym dźwięcznym głosem
- Witam wszystkich i zapraszam do zabawy! Muzyka! (Ale się nagadała... (przyp. recenzentki)
Zeszła z podwyższenia. Wnet rozległy się rytmy walca i pary ruszyły w tan. Księżna podeszła zaś do swoich przyjaciółek a za nią oczywiście Staś.
- Jak się bawicie? - zapytała biorąc od służącego kieliszek szampana.
Ania już chciała coś powiedzieć, ale szczęśliwie Justynna ubiegła ją.
- Przewybornie! Do prawdy przewybornie! (Lizuska... (przyp. recenzentki)
- Cieszy to wielce me serce! Wznieśmy, zatem toast za Olę, w końcu, na jej cześć to impreza i niestosownym byłoby nie wypić za naszą towarzyszkę.
Wszyscy podnieśli kieliszki.
- Ty również, Stasiu! - upomniała go Kasia.
- Nie mogę, pani! Jestem na służbie! - odparł.
- Och, przestań! Drażnić mnie już zaczynasz! Bardzo to jest nieeleganckim odmawiać wypicia zdrowia jubilatki.
- Nie jestem jubilatką - zaprotestowała Ola, ale Kasia zdawała się tego nie słyszeć.
- Bierz, przeto kielich i z nami za zdrowie Oli się napij!
- Oli...?!?! - wykrzyknął wzburzony.
- Prawdziwie nieuprzejmy z niego młodzian! - zdenerwowała się księżna.
- Czy to jest Ola, Która Chodzi? Najznamienitsza wojowniczka w historii..?!?!
Ania palnęła się w czoło.
- Teraz się zorientował... Rychło w czas... Lepiej późno niż wcale.... - wyszeptała.
- Coś mówisz, czy tylko tak sobie szeleścisz? - zapytała Justynna.
- Szeleszczę.
- Aha!
- Oj, mój drogi Stasiu - ozwała się Katarzyna. - Zaiste, urodą i umiejętnościami władania mieczem grzeszysz, jeno spostrzegawczości ci brak.
Chłopak zawstydził się i spuścił głowę.
- Azali teraz, kiedy już wszystko wyjawionym zostało, weźmiesz puchar i z nami toast wzniesiesz?
- Zdrówka! - rzekła Ania i wypili do dna za Olę.
Wojownik zerknął na nią i zaczerwienił się.
- A gdzież to mój błazen się podziewa? Czyżby znów smutnym był z powodu zawiedzionej miłości? Biedaczysko! Nie powinnaś być dla niego taka okrutna! - zwróciła się do Ani. - Czym on ci zawinił? Pozwól mu uwielbiać cię!
- Litości... - jęknęła czarodziejka. Justynna uśmiechnęła się i poklepała przyjaciółkę po plecach.
- Pani, czy zgodzisz się na taniec ze mną? - nagle niespodzianie zmaterializowało się obok dziecko Mismap`u patrzące na Kasię cielęcymi oczami. Ta skrzywiła się lekko, ale nie wypadało odmówić.
- No i... Mnie się czepia, a sama ma niechcianego adoratora! - poskarżyła się Ania.
- Chodź do ciast, od razu ci się polepszy - rzekła Justynna i odeszły.
A Ola została sama ze Stasiem. Cóż za kłopotliwa sytuacja! On był nią onieśmielony i głupio mu było, że rano podniósł rękę na taką sławę, a ona sama w sobie była nieśmiała, tym bardziej w jego obecności. Toteż oboje milczeli.

- Co oni wyprawiają?!?! - oburzyła się Kasia podchodząc do Justynny i Ani opychającej się "Kopcem kreta". - On jest albo głupi, albo ślepy! Nie poprosił jej nawet do tańca?!?! Ona nie jest lepsza, mogłaby przynajmniej coś powiedzieć do niego, a tu nic!!!! Zróbcie coś, jesteście w końcu czarodziejkami! Przecie oni gotowi nie powiedzieć do siebie absolutnie ani jednego słowa! - księżna zwykle mówiła kwiecistym stylem, ale, gdy się naprawdę denerwowała, jej piękne słowa znikały, choć wciąż wszyscy ustępowali jej w elokwencji.
- Mam myśl - powiedziała Ania z entuzjazmem. - Pomożesz mi? - zapytała Justynny, która dobrze wiedziała, o co chodzi koleżance, gdyż znała odpowiedź na każde pytanie. (A co? Zazdrościsz? (przyp. recenzentki)
Obie skoncentrowały moc na umyśle pewnej dziewczyny stojącej niedaleko milczącej pary. Ofiara podeszła do Stasia.
- Panie, czy nie miałbyś ochoty na taniec ze mną?
Staś oczywiście zmieszał się jeszcze bardziej, ale w Oli nagle wezbrało. "Żadna wyfiokowana lafirynda nie będzie tańczyć z moim Stasiem!"
- Niestety, ten pan obiecał mi już tego walca! - powiedziała z naciskiem i zaciągnęła przerażonego chłopaka na parkiet. Wtedy dziewczyna ocknęła się z czaru rzuconego przez Justynnę i Anię i nie bardzo wiedziała, co się z nią stało.
- Yeah! - czarodziejki przybiły sobie piątkę.
- No, świetnie! - ucieszyła się Kasia. - Może teraz nareszcie do czegoś między nimi dojdzie. A tak w ogóle, to, co stało się dzisiaj rano?
- Biedak zaczepił ją na ulicy i zaatakował - wyjaśniła Ania znad setnej już chyba porcji ciasta. - Szybko się zorientował, że w tym przypadku nie pójdzie mu tak łatwo.
- Rzeczywiście, miał szczęście, że nic mu nie zrobiła. Ola to twarda sztuka i nie da sobie w kaszę dmuchać - podsumowała Justynna. - A właśnie Aniu, czy na tej imprezie twój zespół wystąpi dla nas?
- Tak, jak tylko tradycyjna część imprezy się skończy. Czyli niedługo.
- Ciekawam wielce, czy po tym obżarstwie zmieścisz się w tamte spodnie? - Justynna lubiła ukazywać przyjaciółce złe strony rzeczywistości.
- Ty się lepiej o swoje spodnie martw!

Tymczasem Ola ze Stasiem zajęci byli tańcem. Chłopak z pewną obawą wziął ją za rękę.
- Nie bój się mnie Stasiu, nie zrobię ci krzywdy - powiedziała.
Ale wspomnienia poranka były wciąż żywe w jego pamięci.
- Nie boję się - odparł bez przekonania. - Tylko mi głupio za dzisiaj.
Spojrzała mu w oczy uwodzicielsko i zatrzepotała niewinnie rzęsami.
- Nie gniewam się, chciałabym po prostu, żebyśmy byli przyjaciółmi - ciekawe, co konkretnie miała na myśli mówiąc "przyjaźń"....
Chłopak zaczerwienił się lekko.
Wtem światło zgasło i muzyka ucichła. Ta chwila wydała się Oli bardzo kusząca: było ciemno, a Staś był blisko.... To dawało wiele różnych możliwości..... Niestety, zaraz zapaliły się reflektory nad sceną. Para podeszła do stojących przy stole Justynny i Kasi.
- Co się dzieje? - zapytała wojowniczka.
- Taaaak!!!!!! - krzyknął nagle błazen Piskorek, który wyrósł obok niczym cień. - Moja miłość! - na jego twarzy malował się pełen uwielbienia zachwyt.
- Chodźmy pod scenę! - zaproponowała Kasia.
I zaczęło się....koncert. Ostre wejście perkusji i wyrazistej, przecinającej powietrze niczym sztylet linii basu, idealnie zgranych. Potem riff gitary i rozległ się głos Ani. Ola otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
"Every time I touch you,  you get hot
I wanna make love you never stop..."

- Tak! Kocham, gdy tak mówisz!!! - wydarł się Piskorek.
Ola poważnie zwątpiła w jego normalność.
Muzyka była ostra, muzycy też. Zespół, oprócz Ani, stanowiło czterech facetów. Wszyscy byli ubrani w stylu lat osiemdziesiątych: obcisłe spodnie i tym podobne rzeczy. Ania miała na sobie czarne, skórzane spodnie z przeplecionymi rzemykami na bokach nogawek, kowbojki, obcisłą, jeansową kamizelkę, a na głowie czerwoną bandankę z czaszkami. Stali tuż pod sceną, więc Ola mogła dokładnie się przyjrzeć. Publiczność szalała i śpiewała wraz z blondwłosą wokalistką. Piskorek przeżywał chwile ekstazy. Piosenka była o seksie, jak zdążyła się zorientować, i Bóg jeden wie, co błazen sobie wtedy myślał. Powtórzył się refren, znowu zaśpiewała: "Every time I touch you, you get hot".
- Tak właśnie jest! - krzyknął Piskorek.
Ale Ania rzuciła mu tylko mimowolne, pełne niechęci spojrzenie, pochyliła się nad długowłosym blondynem stojącym nieco na lewo od nich, popatrzyła mu w oczy i dokończyła zdanie: "I wanna make love you never stop".
"Biedny Żuczek!" - pomyślała Ola na widok zalewającego się łzami chłopaka.

Po dwóch następnych piosenkach, przyjaciele odeszli od sceny, aby się czegoś napić. Kasia pocieszała swojego błazna, chociaż wiedziała, że biedak nie ma szans. Tamten blondyn naprawdę się Ani podobał i chciała go sobie wyhaczyć i właśnie nadarzyła się okazja, aby to zrobić. (Był to Bardzo Przystojny Metal, który rozdawał kiedyś ulotki przed bramą Uniwersytetu (przyp. recenzentki) To nie jest on! Po pierwsze, on wcale nie był bardzo przystojny, raczej, wedle mojego gustu, średni. Ale miał fajne buty!!! Poza tym, miał ciemne włosy. Chodzi tu o Bardzo Przystojnego Metala z Drugiego Roku Geografii! – dop. aut do przyp. recenzentki Sorry (przyp. recenzentki) Tymczasem Ola obmyślała sposoby na dobranie się do Stasia. Przez myśl przeszło jej zaciągnięcie go w jakiś ciemny kąt i zdarcie z niego ubrania, ale ta możliwość, choć bardzo kusząca, wydała się dziewczynie zbyt śmiała jak na ten etap znajomości. Wiedziała, że wstydliwy wojownik nie odważy się wykonać pierwszego kroku i ona będzie musiała sama wszystko załatwić. Tylko jak?
- Teraz nasza ulubiona ballada - powiedziała. - "Fire"!
Rozległ się krzyk aprobaty.

".. nie ma cię tutaj, zniknąłeś rozpłynąłeś się niczym mgła
pozostało tylko puste serce, spękane i krwawiące
zawsze był w nim twój ogień ale teraz nie mam już nic
zostawiłeś mi tylko martwy popiół i lód

Powiedz mi, co mam robić?
Jak żyć?
Czy jest ci lepiej beze mnie?
Czy tak musi być?
Czy jeszcze kiedyś będę mogła płonąć?
Powiedz...!"

Wszystkie pary obecne na sali zaczęły przytulać się i tańczyć do romantycznej piosenki. Ola podpierała ścianę, Staś oczywiście nie śmiał poprosić jej do tańca.

- Czemu on jej nie poderwie? - zapytała Kasia na ucho Justynnę.
- Bo jest głupi - odszepnęła czarodziejka. Kasia prychnęła ze śmiechu. - O nie! Idzie tu dziecko Mismap`u! Ja spadam! - i uciekła.
Justynna została sama. Wsłuchała się w tekst piosenki i głos Ani.

"...wciąż na ciebie czekam, choć wiem, że nie wrócisz
wciąż za tobą płaczę, choć wiem, że tego nie słyszysz
nigdy cię już nie zobaczę
nie ma już powrotu
ogień wypalił się."

Utwór był tak pełen cierpienia, że Justynnie udzielił się jego smutny nastrój.
"Nie, nie mogę" - jęknęła i wyszła z sali.
Szła powoli ciemnym korytarzem rozmasowując sobie obolały od zarzucania herami kark ( dop. aut.: ciekawe, jak Justyna zarzuca włosami...? Ma się swoje sposoby... (przyp. recenzentki)   Takie imprezy stanowczo już były nie dla niej, czasem zastanawiała się, skąd Kasia bierze na nie siłę.
Roztrząsałaby dalej ten zawiły problem, gdyby nie nagły ruch na krawędzi pola widzenia, który przykuł jej uwagę. Odwróciła się, ale nic nie ujrzała. Jednak nie tak łatwo zbyć dociekliwą czarodziejkę. Czuła, że tam ktoś jest i, że ma złe zamiary. Skoncentrowała swój umysł i uczyniła siebie niewidzialną, nie tylko dla oczu, ale również dla myśli. W ten sposób nikt nie mógł wyczuć jej obecności. Ruszyła ostrożnie korytarzem. Delikatnie sondując myślą, stwierdziła, że ten ktoś wciąż tam jest i zmierza ku drugiemu, tylnemu wyjściu z sali balowej. Podeszła bliżej, teraz widziała go już wyraźnie, ukrył się za kotarą na lewo od drzwi. Nagle otworzyły się one z trzaskiem i wyszła (wytoczyła/li???) Ania ze swoim zespołem. Blondwłosa dziewczyna wspierała się na gitarzyście, czy raczej on na niej... Wzrok mieli mętny i błądzący. Olśnienie spłynęło na Justynnę.
- Anka, uważaj! - krzyknęła.
Ukrywający się za zasłoną osobnik wyskoczył niespodzianie i cisnął w Anię kulą ognistą.
Zmętnienie znikło w ułamku sekundy. Czarodziejka odepchnęła gitarzystę na bezpieczną odległość. Zdążyła jeszcze ustawić się tak, żeby go osłonić, i bez wysiłku odbiła kulę.
- Atakować mnie ogniem! - zaśmiała się z pogardą.
Zza kotary wyszedł pazurzasty stwór i ponownie rzucił w nią zaklęciem, tym razem piorunem.
- Phi! - Ania uskoczyła zręcznie i skierowała na niego błękitną strzałę energetyczną.
Potwór rozpadł się na proch, ale została po nim niewielka kartka z chińskimi znakami. Twarz Ani stężała, gdy ją zobaczyła. Podniosła mały papier z podłogi i wpatrywała się w narysowane na nim symbole. Justynna podeszła do koleżanki. - Dzięki za ostrzeżenie - powiedziała Ania.
- Kein Problem! Polecam się na przyszłość! Co to jest? - zapytała oglądając ciekawie karteczkę.
Ania popatrzyła się na Justynnę zszokowana.
- Przecie ty wiesz wszystko...
- No, tego akurat nie wiem.
- Starzejesz się.
- Tak też bywa w życiu - wzruszyła ramionami. - Więc co to jest?
- To jest jufu.
- Że co?
- Jufu - powtórzyła Ania. - Zaczyna się tu dziać coś naprawdę niedobrego. Ktoś nasłał na mnie shiki, a to już coś znaczy.
- Co znaczy? Nic nie rozumiem?!?! Co za shiki? (A właśnie, że wiedziałam!!! Tylko chciałam, żeby inni też mogli się wykazać... (przyp. recenzentki)
- Zawołaj Olę i ocuć Kasię! - twarz Ani nie pozostawiała żadnych wątpliwości, stało się coś dużej wagi. - Ja zajmę się moim zespołem, spotkajmy się za dziesięć minut w mojej komnacie dla gości.
- Dobra! - przytaknęła Justynna i dziarskim krokiem ruszyła po swoje przyjaciółki. Usłyszała jeszcze jak Ania rozmawia z gitarzystą Richie`m, czy nic mu się nie stało.
Po tych paru chwilach, które spędziły na odciągnięciu Kasi od parkietu, po występie zespołu zaczęło się dicho i księżna szalała, wszystkie trzy udały się do pokoju Ani. Po drodze Justynna objaśniła im sytuację sprzed paru minut.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego - powiedziała oschle władczyni do Ani.
- Chciałabym, żeby nie - odparła czarodziejka. Uniosła do góry kartkę pozostałą po stworze. - Czy któraś z was wie, co to jest?
Wszystkie spojrzały na Justynnę, bo, w końcu, zna ona odpowiedź na każde pytanie, ale ta pokręciła przecząco głową. (A właśnie, że wiedziałam!!!!!!!! Tylko – patrz przypis poprzedni. (przyp. recenzentki)
- Starzejesz się.... - powiedziały wszystkie trzy spuszczając głowy w geście rezygnacji. (Świnie. (przyp. recenzentki)
- Bardzo zabawne!
- To jest jufu. Taka kartka z zaklęciem, może również służyć jako talizman. Takich rzeczy używają czarownicy taoistycznej magii. A ten stwór to był shikigami, bóstwo rzucające klątwy i czary, kontrolowane przez czarownika - wyjaśniła Ania.
- Czyli taki wysłannik, który może nie tylko cię obserwować, ale i zrobić krzywdę? - podsumowała Ola.
- Dokładnie.
- Ale, po co ktoś chciałby cię zlikwidować? - zapytała Kasia. - Masz jakiś wrogów?
- Całe mnóstwo, problem w tym, że jakoś nie przypominam sobie, aby któryś z nich był onmyoji. Ktoś, kto wysłał tego shiki, musi znać się na rzeczy. Pytanie tylko, kim jest i czy poluje tylko na mnie?
- Jest coś jeszcze - odezwała się Justynna. - Poczułam od tego czegoś bardzo negatywną aurę, pełną nienawiści.
- To może być ktoś z bandy Arbuza - zasugerowała Ola, chociaż słowo na "A" ciężko przechodziło jej przez gardło.
- Nie możemy wykluczyć takiej ewentualności. Proponuję jak najszybciej się nim zająć - rzekła Justynna chłodno.
- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! - nagle do komnaty wpadł zdyszany strażnik. - Pilne wieści! Nasi szpiedzy...
- Informatorzy, kapitanie! Informatorzy! - poprawiła go władczyni, nie ma to jak wmawianie sobie pewnych rzeczy.
- Donoszą o ogromnej armii stacjonującej przy północnej granicy!
- Jakiej armii?!?! - głos Kasi wzniósł się o kilka oktaw.
- Dowodzi nią Arbuz! (Ten pajac????? (przyp. recenzentki)

W ciemnej i okropnie urządzonej komnacie spał zbój Arbuz.
"Arbuzie, obudź się!" - usłyszał we śnie pewien bardzo, ale to bardzo wyrazisty głos.
Otworzył oczy i zobaczył przed łóżkiem ciemną postać spowitą czarnym płaszczem. Twarzy nie dojrzał, gdyż zasłaniał ją głęboko nasunięty kaptur. Ręka Arbuza odruchowo powędrowała do rękojeści miecza.
- Nie będzie ci to teraz potrzebne - powiedziała nieznajoma, zdążył się zorientować, że to kobieta.
- Kim jesteś? I czego tu, k..., szukasz?
- Mam dla ciebie propozycję - rzekła, a od brzmienia jej głosu zadrżały się szyby w oknie. - Mogę ci pomóc pokonać Katarzynę.
- Ciekawe - odparł kpiąco. - I niby jak. Ja nie potrzebuję, żeby ktoś wtrącał się w moje sprawy. Jestem wystarczająco silny, aby sam załatwić starą rurę!
- Poważnie? - wykonała nieznaczny ruch dłonią i Arbuz zawisł w powietrzu kilka stóp nad ziemią.
- I to ma mnie przekonać?
W tym momencie wrzasnął z bólu, a po jego ciele zaczęły pełzać fioletowe błyskawice, ale nie to było najstraszniejsze. Poczuł, że owa mroczna postać sięga myślą na samo dno jego duszy i wydobywa z niej wszystko to, co pragnąłby ukryć - swoje największe lęki.
- Nie! Przestań! - wrzasnął. - Pójdę na współpracę!
Opuściła przerażonego Arbuza z powrotem na jego łóżko.
- Nie wiem, kim jesteś - powiedział. - Ale zdecydowanie jesteś niebezpieczna.
- Istotnie. A więc do rzeczy, chcesz zawładnąć księstwem Katarzyny?
- Tak.
- U jej boku stoją groźne osoby, w tym dość potężne czarodziejki. Przypuszczam, że mieczem ich nie pokonasz, dlatego przyłączę się do ciebie i udzielę wsparcia.
Zdecydowanie nie miał ochoty słuchać tego okropnego głosu przez najbliższy czas, ale propozycja nieznajomej wydawała mu się kusząca.
- Nie sądzę, żebyś była aż tak bezinteresowna - uśmiechnął się podejrzliwie. - Musisz mieć w tym jakiś interes.
- W rzeczy samej - ona również przybrała wredny wyraz twarzy. - W otoczeniu księżnej jest ktoś, kogo nie darzę ciepłymi uczuciami, powiem więcej - nienawidzę, i chcę tego kogoś zniszczyć. Sojusz z tobą może mi to ułatwić, więc jak? Przystajesz na moją propozycję? - zapytała wyciągając dłoń.
- Tak! - zgodził się i podał jej swoją.
Zdarzenie to odbiło się echem we wszechświecie. Arbuz oddał duszę złym mocom.

Nie pierwszy raz. I pewnie nie ostatni. Lecz na pewno skończy się to dla niego źle. I niech to będzie przestrogą dla wszystkich małych Arbuziątek, które nie chcą rosnąć grzecznie we własnym ogródku.
Tym umoralniającym akcentem kończymy rozdział pierwszy (przyp. recenzentki).





KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO
To początek mojej książki, ktorą pisałam przez 4 lata studiów. Cieżko będzie Wam zrozumieć niektóre żarty ale podobno podoba się też ludzio spoza moich studiów. Jeśli się spodoba opublikuję resztę ^^
Ps. Receznetka = Justynna

Wyjaśnię też później może w journalu np kim jest Matka etc... I inne żarty. Najlepiej pytajcie mnie w komentach od razu :D
© 2007 - 2024 AnnAquamarine
Comments9
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
anka-kokos's avatar
No mamy OFF na nie wiem ile wiec musze ten czas jakoś spożytkować :D

Bardzo podobają mi się fitosocjologiczne opisy zbiorowisk :D Dobrze ze trochę z twoich opowiadań kojarzę te postaci XD ......... taka brykająca Matka choć by XD < staje mi przed oczami obraz Złotego Warkocza z mojej uczelni :P >..... A i to tu jest motyw z mieczem długim na 2 metry a szerokim na 15 XD..........
Rozwala mnie język jakim się posługują XD
Czekaj ..... Ania w opowiadaniu to ty? I jesteś magiem ...... nie łotrem ? O_o
(...)”Cieszysz się, przeto?” XD lol ...... i o tym właśnie mówiłam .....XD
Ale Staś...... kim był Staś ..... :O
Fajnie napisane ;] ...... przypis na końcu dobry jest :D